Corocznie na początku jesieni słyszę dumki na miltigłosy, pieśni nadchodzącącej melancholii. Ziiimno w intonacji na cierpiątniczego katolika, na uciemiężonego podwładnego, na zbłąkaną owieczkę. Baby, it’s cold outside na troskliwego misia i na weterana klasycznych wymówek. Zabawy rytmiczne w ciepło – zimno naśladując Scatman Johna. Stonesi w She’s so cold musieli w domyśle śpiewać o Polkach narzekających na pierwsze symptomy końca lata i perspektywę nadchodzących po nim miesięcy. Jeśli wpiszecie w wyszukiwarkę cold songs rank zobaczycie, że Amerykanie zrobili dogłębny rekonesans naszej jesienno-zimowej mentalnej opresji. Aż dziw, że jeszcze rodzimy przemysł nie zwęszył tematu.
Nie jestem jedną z owych malkontenckich Polek, pochodzę ze stajni celebrujących jesień, która przynosi pożegnanie z naturą. To genialny wybieg przyrody, żeby pozwolić roślinom zregenerować się w postaci sugerującej absolutny koniec. Ogrodnicy wykopują cebule kwiatowe, żeby przezimować je w suchej piwnicy, ale drzewom i wielu krzewom pomoc nie jest potrzebna. Wiedzą, że kiedy dnie stają się krótsze i zimniejsze, należy zrzucić liście, by ocaleć. Latem drzewa pobierają wodę z gleby dzięki korzeniom, a następnie transportują je wysoko do liści. Duża część tej wody wyparowuje i dostaje się z powrotem do powietrza. Masywne drzewo potrafi wyparować nawet do pięciuset litrów wody per day. Jednak kiedy temperatury znacznie spadają, korzenie nie nadążająz dostarczaniem takiej ilości płynu do liści, który później i tak by uciekł w postaci pary przy dodatnich temperaturach. Wówczas drzewo zwyczajnie uschłoby z pragnienia. Liście zatem zostają poświęcone dla wyższego celu. Zanim jednak opadną, stają się kolorowe w odcieniach pochodnych żółci i czerwieni, ponieważ drzewo wysysa z nich chlorofil, który zapewni mu zastrzyk energii gromadzony teraz na czarną godzinę. Pozbawiony dominującej zieleni liść pokazuje, jaki jest w środku, jaką ma osobowość i w jakie tony uderza.
Podobnie jest z ludźmi. Gdy odbierzemy im wszelkie letnie rozrywki, czasowypełniacze i życioumilacze, zostanie szkielet zaopatrzony
w podstawowe cechy i wartości. Jesień jest cudowna, ponieważ odkrywa ciało otulone korowodem zabaw, pokazuje wnętrze, które łatwo zagłuszyć hałasem, oślepić kolorem i słonecznym światłem.
Wielu ludzi chciałoby przespać jesień i zimę nie wiedząc, co z sobą wówczas począć. Nie znaczy to, że są w środku wyjałowieni, ale może nigdy nie pokazano im, jak obchodzić się ze sobą. Świat nie dba o jednostkę, człowiek musi zatroszczyć się o siebie sam. I jesień jest ku temu idealnym momentem.
Nie bez powodu przetwarzamy późnojesienne dary w postaci orzechów, jabłek, gruszek i śliwek, suszymy grzyby, pędzimy wino, gromadzimy zapasy, choć wszystko to możemy dostać w supermarkecie. Póki zostało w nas jeszcze nieco słońca, przygotowujemy się do ujemnych temperatur tak, aby wyjąć ze słoiczka część serca w momencie, kiedy gorąca herbata i ciepły koc już nie wystarczają. Albo kiedy zaczynają izolować zamiast jednoczyć wszystkich członków rodziny.
Pamiętacie Sweet November z Charlize Theron, piękny dramat poruszający pierwotne emocje, dla którego listopadowe tło jest idealną scenografią? Dlaczego nią jest w tak doskonałej formie? Jesień jest jednym ze sposobów celebrowania misterium śmierci. Jeśli sami nie potrafimy w sobie stworzyć przestrzeni dla wspomnień, natura znów przychodzi nam z pomocą. Obcowania z kresem życia trzeba się nauczyć. Nie wtedy, kiedy kogoś tracimy, nie w momencie nacechowania silnym poczuciem straty, ale w spokoju otaczającej przyrody, która przyzwala na smutek i refleksję.
Gdybym miała ocenić, czy wolę jesień, czy wiosnę, bez wahania wybiorę jesień. Jest to dojrzały wybór, kilka lat wcześniej nie byłby tak oczywisty. Jesień nawet w doborze kolorów jest dostojna i ostrożna. Beże i brązy to barwy niezauważalne dla młodych, dopóki nie staną się motywem przewodnim kolekcji popularnych sieciówek. Przezroczyste. Tak samo jak młodość, nie pozwalają sobie na klasyfikację inną niż sztywno określona. Są ciche i transparentne, ponieważ mają pobudzać do zaglądania wewnątrz, a nie eksponowania. Choć z racji dostępności towarów jesienią raczej skłaniam się ku popielatemu w jasnym odcieniu, nadal tkwię mocno w jasnobrązowej melancholii. Lubię to gromadzenie, przetwarzanie, odtwarzania, korzystanie z wcześniejszych zdobyczy. Oprócz smaków i kolorów zamkniętych w szklanych pojemnikach zbieram książki, które pozwolą mi pomyśleć o tym wszystkim, na co nie znajduję czasu, gdy światło słoneczne napędza mnie niespożytą energią; kupuję zabawne gry, dzięki którym spędzę atrakcyjnie czas z rodziną; wyszukuję przepisy na przysmaki, dzięki którym znajomi zapamiętają, że dbam o nich nie tylko obecnością i słowem.
Jesień to czas troski. O siebie, o bliskich. O siebie jednak przede wszystkim.