Miłość nieromantyczna

0
1894
Miłość nieromantyczna

Prawdopodobnie będziecie zdziwieni moim odkryciem, sama ze zdumieniem zdałam sobie z tego sprawę dopiero, kiedy zauważyłam kontrast w stosunku do innych pór roku – jesień jest moim sezonem miłości.  To pora roku, która zbliża bardziej niż inne przez to, że nie rozprasza relacji z partnerem. Latem korzystamy z komfortu uprawiania sportów na świeżym powietrzu, podróżujemy, prowadzimy bogate życie towarzyskie, zimą natomiast zacieśniamy relacje rodzinne i robimy to wszystko, co latem, tylko w mniejszej skali. Wiosna jest nijaka. Jedną nogą jeszcze w zimie, ale pretensje już letnie, organizm chce więcej wyrywając się z ciemności i mrozu, ale jeszcze nie teraz, to tylko namiastka, którą zachłystujesz się w euforii pierwszych promieni słonecznych. Wiosna nie jest też wcale estetyczna, zanim się zazieleni i zakwitnie, mija większość kwartału. Za to jesień, ta sama, o której samotni mówią, że jest balangą dla samobójców, ludziom w związkach oferuje czas i uwagę. Zwalniamy obroty. Hamując zauważamy, że mamy dla siebie więcej cierpliwości, ponieważ nie trzeba generować uwagi partnera w oparciu o magiczne sztuczki, jak na przykład listy zakupów, obowiązków, zdawkowe relacje, pretensje o tempo życia.

Napisałam, że jesień jest idealna na miłość, ale moje pojęcie miłości nie jest powszechnie uznane. Ani romantyczne, ani naukowe. Mówiąc o miłości mówi się o biochemii, dowodach empirycznych, albo przeciwnie, o pragnieniach, wzburzonych emocjach. To pierwsze jest niepodważalne, chociaż nie w pełni znane i rozumiane, drugie natomiast dotyczy w mojej ocenie stanu zainteresowania, zaangażowania w kontakt z człowiekiem, w stosunku do którego zaczęliśmy odczuwać coś nęcącego, pozytywnego w tym znaczeniu, że nie zdarzającego się na co dzień, a często nigdy przedtem. Coś, co model Sternberga określa miłością, a dla mnie jest – przeciwnie – tylko wstępem do niej, możliwością utkania jej, czyli kompilacją namiętności, intymności i zaangażowania, które z czasem możemy przekuć w…

I tutaj dochodzimy do sedna pojęcia miłości. Skoro miłość to wzniosłe i trwałe uczucie, dlaczego tak łatwo z niej rezygnujemy, gdy zmieniają się okoliczności – z tych, w których się zrodziła, na mniej atrakcyjne, trudniejsze? Pożądanie, wzbudzające w nas przychylność cechy charakteru, bliskość i oddanie przegrywają z pogorszeniem statusu majątkowego, problemami zawodowymi, chorobami, czyli z tym, co w życiu jest często zagwarantowane z góry w pakiecie o nazwie: w okresie od urodzenia do śmierci musisz tego doświadczyć minimum raz. Również przyjaźń jest nietrwała, można ją zerwać po ćwierćwieczu udanych relacji. Może to więc tylko nazewnictwo, które nasza kultura ubrała w charakterystyczną, czerwoną szatę, postawiła na scenie, pośród aktorów odgrywających łzawy spektakl manipulujący naszą ewolucyjną skłonnością do empatii? Może mamy problem z określeniem miłości, ponieważ nasze uczucia nie przylegają do ukształtowanego kulturowo i wykreowanego na potrzeby komercyjne kanonu? Błądzimy w powszechnej opinii o miłości, także w jej ocenie religijnej, a przez to czujemy się oszukani, gdy określone warunki nie zostaną spełnione, wobec czego porzucamy nieudany związek na rzecz poszukiwań tego prawdziwego?

Jest jeszcze coś istotnego, co wprowadza nas w błąd rozumienia miłości. Żyjemy w czasach, w których nie musimy, jak dawniej, poddawać się obyczajom ograniczającym możliwość wyboru. Pojęcie mezaliansu odeszło do lamusa, zniknęły dysproporcje z powodu szlachetnego urodzenia, ludzie z różnych środowisk mają szansę się spotkać w miejscach publicznych, które dawniej nie istniały, a tym samym poznać się i zbliżyć do siebie. Z drugiej strony, jak wykazują badania i obrazuje nam to samo życie, mamy możliwości, mamy wybór, ale nie potrafimy z tego skorzystać. Nieumiejętność ich oceny skłania nierzadko do nieprawidłowej selekcji, podjęcia błędnych decyzji. Dodajmy do tego społeczność, w której żyjemy i która określa poprzez powielanie i uogólnianie zachowań poprawność relacji międzyludzkich, a także wspomnianą już, powszechnie obowiązującą – choć umowną – definicję miłości, a otrzymamy mieszankę wybuchową nic więc dziwnego, że często dochodzi do eksplozji.

Nie mam pojęcia, czy innym ludziom byłoby łatwiej, gdyby rozumieli miłość tak jak ja, ale prognozuję, że kluczem do niej jest równowaga oraz świadomość tego, że niezależnie od natężenia, emocje nie trwają wiecznie. Pisząc o równowadze mam na myśli to, że nawet w momencie zauroczenia czy zakochania, kiedy rządzą nami hormony, nie tracimy dostępu do zmysłów, nie wyłącza nam się całkowicie rozum, życie nie staje w miejscu. Potrafimy funkcjonować normalnie w oczekiwaniu na spotkanie z ukochaną osobą, choć zniecierpliwieni i myślami gdzieś indziej, udaje nam się zawiązać buty, pamiętać pin do karty, zdobyć zlecenie, wykonać zadanie, zdać egzamin. W jakiejś części jesteśmy nadal normalni, choć przez większość czasu władają nami uczucia pobudzane przez ośrodek przyjemności w mózgu i rozbuchaną gospodarkę hormonalną. Nie jesteśmy cielętami, które nie mają szansy zauważyć, że ta samczość i męskość to zwykła buta i egocentryzm, że to zwykła złośliwość i zawiść, a nie sarkazm i cięty humor. Inna sprawa, że nie ufamy sobie i swoim ocenom. Świat zewnętrzny klepie nas po plecach i mówi, że dokonaliśmy świetnego wyboru i cieszy się naszym szczęściem, choć zauważyliśmy już pierwsze nieścisłości w ocenie i zaczynamy mieć wątpliwości. Zamiast przysłuchać się własnej intuicji, zacząć wnikliwiej przyglądać się człowiekowi, polegamy na opinii tych, którzy jeszcze słabiej od nas znają potencjalnego partnera. Niektórzy mówią: lepiej późno niż wcale, a ja mówię: lepiej późno niż za późno. Wolno nam się wycofać, wolno się wahać, wolno potrzebować więcej czasu.

Ale miłość, słowo widmo, które podobnie jak przyjaźń jest po prostu umownym określeniem bliskiej relacji, to według mnie pojęcie niemierzalne i niedookreślone. Składają się na nie przeróżne hasła, ale wszystkie one nawiązują do więzi. Wyjątkowym w miłości jest to, że rezygnując z czegoś dla dobra drugiej osoby, albo wykonując wysiłek, którego inaczej byście nie zrobili, nie czujecie straty, ani też ponoszenia ofiary. Druga strona również nie czuje się winna. Odwrotnie do pojęcia kompromisu, kiedy każdy musi z czegoś zrezygnować i jest z tego powodu w jakimś zakresie niezadowolony.

Ale też nie zawsze poczucie ofiarności będzie świadczyło o braku miłości. Po prostu często nie umiemy przekazać drugiej osobie informacji na temat potrzeb, komfortu/dyskomfortu odczuwanego w konkretnych sytuacjach, itp. Mimo, że brzmi to skomplikowanie, miłość jest prosta niezależnie od tego, czy będziemy ją stygmatyzować nazewnictwem, kulturowo-społecznym kanonem, czy beznamiętnymi naukowymi wnioskami. Miłość jest zbudowana na podstawie więzi, którą każdego dnia trzeba nadbudowywać, ponieważ nie tylko się wypacza przez upływ czasu, ale też ewoluuje w związku ze zmianami w otaczającym nas świecie.

I tylko to, dlaczego blisko nam do jednego człowieka, a do innego nie, pozostanie dla mnie zagadką. Chociaż wiem, że mózg działa w oparciu o doznania i doświadczenia z przeszłości, przypuszczam, że nigdy nie sporządzę mapy, która pokaże, jakimi ścieżkami doszłam do swojej miłości.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here